piątek, 29 kwietnia 2011

Opowieści o T-shirtach z Reserved ciąg dalszy…

Wiem, wiem, to już nie pierwszy raz kiedy jakaś firma odzieżowa wypuściła na rynek ubrania z podobiznami idoli muzyki czy kina. I tak, wiem że posiadam już w swoim zbiorze jeden taki T-shirt. Niestety nie mogłam się powstrzymać i kupiłam kolejny, oczywiście z Audrey Hepburn
Zastanawiałam się nad Marilyn i Deanem, tym bardziej, że koszulki z ich podobiznami były w mniej żałobnych kolorach, ale z uwagi na to, że nigdy nie byłam ich zagorzałą fanką (choć cenię filmy z ich udziałem) skusiłam się na ten, który przedstawia zdjęcie poniżej. W sumie jest bardzo podobny do poprzedniego, różni się jedynie nadrukiem… Oba pochodzą nawet z tego samego filmu, ale najważniejsze, że przedstawiają moją ulubioną ikonę Kina. 
I znowu ta czerń…. To nic, przeżyję :)

środa, 27 kwietnia 2011

Po prostu miłość (Last Chance Harvey) 2008

Reżyseria: Joel Hopkins


To film o tym, że życie potrafi nas zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie, dać szansę, postawić przed wyborem i od tego, jaką decyzję podejmiemy, będzie zależeć nasz los. Nie można nigdy tracić nadziei, wierzyć w ludzi i w samego siebie, bo każdy zasługuje na odrobinę szczęścia.

Główny bohater Harvey Shine (Dustin Hoffman) nie sprawia wrażenia zbyt szczęśliwego człowieka. Z tego, czego się dowiadujemy, to jedna z rzeczy, która mu się w życiu udała, to praca, która również przestaje być idylliczna, gdyż pracodawca zaczyna być z niego niezadowolony. Przyjemną kwestią w tym wszystkim ma być  przyjazd do Anglii na ślub córki, z którą co prawda przez ostatnie lata nie miał zbyt dobrego kontaktu z racji tego, że rozwiódł się z jej matką, ale jest pełen wrażeń, co do zbliżającej się uroczystości. Niestety i na tym polu ponosi klęskę. Jego córka oświadcza mu bowiem, iż chce by to jej ojczym odprowadził ją do ołtarza. To dla Harvey’a cios w samo serce. Po ceremonii pełen rezygnacji rusza na lotnisko lecz spóźnia się na odprawę. Jakby tego było mało, przez telefon dowiaduje się, że właśnie stracił pracę. Nie pozostaje mu nic innego jak upić się w najbliższym barze. Tam spotyka kobietę, z którą zaczyna rozmawiać o życiu. To Kate Walker (Emma Thompson) – ankieterka, którą dzień wcześniej spławił, gdy chciała zadać mu kilka pytań. Okazują się bratnimi duszami, ludźmi którzy mogą rozmawiać ze sobą o wszystkim i o niczym. Łączy ich jeszcze jedno, oboje są samotni i nieszczęśliwi z tego powodu.

Dzięki namowom Kate główny bohater postanawia ostatecznie wziąć udział w weselu córki, a nawet wygłasza na nim toast, w którym przeprasza i kieruje słowa uznania do tych, którym się to należy. To pierwszy krok do zmian i lepszego życia. Po nieudanych randkach w ciemno i prowadzeniu dosyć nudnego życia to również początek czegoś nowego i fascynującego dla Kate.

Harvey nie podejrzewał, że podróż związana ze ślubem córki zmieni tak wiele w jego życiu i na nowo ustali priorytety. Uświadomił sobie, jakim jest człowiekiem i jak jest postrzegany. Poznał przy tym kobietę, z którą porozumiał się doskonale i to właśnie ona stała się głównym powodem, dla którego zechciał zmienić swoje życie. Okazała się ona jednocześnie siłą napędową wszystkich jego działań, które miały na celu naprawianie popełnionych błędów i zmian na lepsze.

W momencie, kiedy pracodawca dzwoni z przeprosinami i chce by Harvey wrócił do pracy, a w tym samym momencie w wyniku nieporozumienia ukochana kobieta go nie chce, on już jest pewien, o co należy zawalczyć, a do czego nie warto wracać. Udaje mu się to, a widz jest w pełni usatysfakcjonowany takim zakończeniem. Główny bohater pomimo dojrzałego wieku osiągnął w końcu tak zwaną „mądrość życiową”, zrozumiał co jest w życiu najważniejsze.

Udane kreacje aktorskie Dustina Hoffmana i Emmy Thompson, za które oboje zostali nominowani do nagród Złotego Globu. Dojrzałe postaci zagrane przez doświadczonych aktorów. Dzięki ich kreacjom chcę wierzyć, że życie również pisze takie scenariusze i każdy w końcu znajduje miłość czyli prawdziwe spełnienie.



wtorek, 26 kwietnia 2011

Sprawa Kramerów (Kramer vs. Kramer) 1979

Reżyseria: Robert Benton


Film stawiający często pojawiające się pytanie we współczesnym społeczeństwie, a mianowicie, co jest ważniejsze: rodzina czy kariera? Jak ustalać priorytety, by wszyscy byli zadowoleni? Nie jest to proste, ale optymistycznie zakładając, wykonalne. Na pewno w pewnym momencie ktoś będzie musiał się czegoś wyrzec, ale nie na zawsze. Zadowolenie całej rodziny można wypracować małymi krokami i rozłożyć w czasie tak, by każdy czuł spełnienie w określonej dziedzinie życia.

Taka refleksja nasunęła mi się po obejrzeniu tego obrazu. Oczywiście główni bohaterowie nie próbowali nawet wejść w tego typu układy. Ojciec i mąż Ted Kramer (Dustin Hoffman) był tak pochłonięty robieniem kariery, że kompletnie nie zauważał potrzeb swojej żony Joanny (Meryl Streep), którą sprowadził do roli „kury domowej”. Ona nie mogła dłużej znieść takiego stanu rzeczy i postanowiła odejść, zostawiając również synka, by na nowo się odnaleźć i uniezależnić.

Uważam, że nie zachowała się egoistycznie. Nie mogła być dobrą matką mając poczucie wiecznego niespełnienia i niezrozumienia ze strony męża. Pogrążała by się nieustannie, tracąc poczucie własnej wartości, kobiecości i ambicji. Dobrze zrobiła rezygnując ze „służby u boku męża”. Właściwie poprzez tę sytuację wszyscy skorzystali. Oczywiście najbardziej ucierpiał Billy (Justin Henry), ale nie wiadomo, czy gdyby nie odejście matki z domu, to czy kiedykolwiek między ojcem a synem zawiązałaby się taka więź.

Ted Kramer poprzez odejście swojej żony musiał poradzić sobie ze wszystkim obowiązkami domowymi, wychowywaniem dziecka i pracą. Na początku nie chciał pogodzić się z zaistniałą sytuacją, ale potem stopniowo zaczął odnajdować się w nowej roli, w wyniku czego przeszedł totalną transformację. Z człowieka, który nie potrafił przygotować dziecku śniadania (słynna scena z nieporadnym robieniem tostów francuskich) stał się dobrym i oddanym ojcem, który po stracie etatu w swojej firmie, odkłada ambicje na bok i znajduje gorzej płatną, ale nie tak absorbującą pracę, która pozwala mu więcej czasu spędzać z synem. Zaczyna również rozumieć powód odejścia żony z domu. Nie jest złym człowiekiem. Po prostu za bardzo był skupiony na swoim wyobrażeniu tego, jak ma wyglądać jego rodzina.

Urocze są sceny świadczące o tym, że ojciec z synem już się dotarli i wypracowali pewien styl współżycia zgodnie ze swoimi przyzwyczajeniami. Na przykład scena, kiedy rano wstają i niemal odruchowo każdy z nich wykonuje określone czynności poranne, by finalnie zasiąść wspólnie do śniadania. Widoczne są ich wzajemne przyjazne relacje, na które oboje ciężko zapracowali.

Kiedy już wszystko zaczyna układać się tak pięknie, Joanna wraca, by odzyskać syna. Akcja filmu przenosi się do sali sądowej, gdzie mamy doskonale sportretowane studium psychologii głównych postaci ukazane za pomocą zeznań bohaterów.

Największy atut tego filmu to wspaniała gra aktorska Dustina Hoffmana i jakże pięknej w tej roli Meryl Streep. To jedni z tych nielicznych aktorów, którzy są bardzo wyraziści i emocjonalnie podchodzą do swoich postaci. Widać to również w tym przypadku. Grają perfekcyjnie wykorzystując do tego cały swój potencjał aktorski. Justin Henry pomimo bardzo młodego wieku również nie odbiega aktorsko od swoich filmowych rodziców.

Ostatnia scena w filmie jest bardzo dyskusyjna i pozwala widzowi na dopowiedzenie sobie zakończenia. Przedstawia spotkanie Joanny i Teda już po zapadnięciu wyroku. Widać, że bohaterowie oboje są już pogodzeni z sytuacją, nie mają do siebie żadnych pretensji ani nie czują żalu. Skierowane przez Teda do żony ciepłe słowa, na które ona odpowiada szczerym uśmiechem mogą świadczyć o tym, że może nie wszystko stracone dla tej rodziny?



piątek, 22 kwietnia 2011

Duchy Moich Byłych (Ghosts of Girlfriends Past) 2009

Reżyseria: Mark Waters


Niedawno miałam okazję obejrzeć lekką komedię romantyczną produkcji amerykańskiej pt.: „Duchy moich byłych” i choć nie jest to mój ulubiony gatunek filmowy to muszę przyznać że to jedna z tych, które są „na poziomie” pod względem fabuły, humoru, jak również gry aktorskiej.

Historia jest prosta. Connor (Matthew McConaughey) gwiazda branży fotograficznej prowadzi hulaszcze życie łamiąc serca napotkanym kobietom. Los chce, że jego młodszy brat Paul (Breckin Meyer) postanawia się ożenić. Connor zjawia się więc na przygotowaniach poprzedzających ceremonię ślubną. W rodzinnym domu spotyka swoją dawną miłość Jenny (Jennifer Garner), która nadal żywi do niego głębsze uczucia…

Na wieczornym przyjęciu po obrzydzeniu wszystkim instytucji małżeństwa i paru gorzkich dowcipach Connor  zakrapia się alkoholem i wtedy objawia mu się duch wuja Wayna (Michael Douglas), który to zaszczepił w nim owo ziarno przebojowego życia, z którego Connor czerpie pełnymi garściami. Wuj zjawia się jednak w określonym celu, a mianowicie chce go przestrzec przed takim stylem życia, który prowadzi jedynie do samotności i unieszczęśliwiania innych. W tym celu zabiera go w podróż w czasie, by siostrzeniec zrozumiał swoje błędy i wyciągnął wnioski. Oprócz wujka Wayna główny bohater spotyka dwie inne postaci, a mianowicie ducha swojej „pierwszej” dziewczyny oraz ducha z przyszłości. 

Matthew McConaughey znany z ról amantów wydaje się być idealnym także i tym razem do roli playboy’a i łamacza serc. Trzeba przyznać, że jest w tym szalenie przekonywujący, natomiast partnerująca mu Jennifer Garner pomimo sympatycznego wyglądu i poprawnego grania nie rozczula mnie specjalnie w granej przez siebie roli. Ognikiem w całej opowieści jest postać grana przez Michaela Douglasa, którego nad wyraz dobrze ogląda się w filmie komediowym, choć jest to aktor kojarzący mi się głównie z poważnymi rolami.
Zaskoczeniem jest rola Sandry (narzeczonej Paula), którą zagrała Lacey Chabert, z pamiętnego sprzed lat serialu „Ich pięcioro” (Party of Five 1994-2000), w którym zaczynała grać jako dziecko. Nie widziałam jej chyba od tamtego momentu w żadnej większej roli.

Podsumowując, jest to komedia doskonała na piątkowe wieczory, zapewnia rozrywkę i nie nadwyręża szarych komórek, tym bardziej, że jak to w komediach romantycznych bywa kończy się happy end’em!


środa, 20 kwietnia 2011

Pokuta (Atonement) 2007

Reżyseria: Joe Wright


Rozpoczyna się opowieść. Zbliżenie kamery na miniaturę majestatycznego domu Tallis’ów w pokoju młodej pisarki Briony oraz słyszany już na samym początku stukot maszyny zapowiada pewien rozwój wydarzeń w tym miejscu. Rozpoczyna się historia, którą pisze życie, jednakże to osoba wystukująca tekst na maszynie ma w swoim udziale największy wpływ na losy wszystkich jej bohaterów.


Dreszcz emocji powoduje muzyka Dario Mariannelli’ego - zwiastująca dramat, który wkrótce się wydarzy i faktycznie akcja w filmie toczy się w taki sposób, że w miarę jej rozwoju widzimy coraz większy tragizm praktycznie wszystkich postaci.

Pomimo mroczności tej historii wchodzimy w niezwykły nastrój świata przedstawionego, który został zbudowany na zasadzie gry świateł, wspaniałych ujęć krajobrazu, kolorystykę obrazu oraz poprzez efekty dźwiękowe, które w korelacji ze sobą powodują, że razem z bohaterami odczuwamy upalne popołudnie.. chłód nocy.. czy wilgoć morskiej bryzy.

Całość akcji koncentruje się na trójce bohaterów, a mianowicie 13-letniej Briony (Saoirse Ronan), jej starszej siostrze Cecilii (Keira Knightley) i Robbie'm (James McAvoy)- synu służącej w domu Tallis’ów, zakochanym z wzajemnością w Cecilii. Dramat zaczyna się wtedy, kiedy Briony niegdyś kochająca dziecięcą miłością Robby’ego podgląda pewne sceny z udziałem zakochanych i dopisuje do nich dialog wykorzystując swoją bujną wyobraźnię. Punktem kulminacyjnym jest moment, kiedy Briony czyta list Robbie'go do Cecilii, którego oczy dziecka nigdy nie powinny zobaczyć, gdyż zawarte w nim treści mogłyby zostać odczytanie dwuznacznie. Briony dopuściła się naruszenia tajemnicy korespondencji i poprzez odebranie w niewłaściwy sposób słów w liście zobaczyła w Robby’m zagrożenie dla własnej siostry, czego dopełnieniem była scena w bibliotece. Kiedy doszło do gwałtu na ich kuzynce Loli (Juno Temple), to on poprzez jej oskarżenia stał się głównym podejrzanym, a następnie przez krzywdzące zeznania dostał się do więzienia, by wraz z wybuchem wojny zostać powziętym do wojska i w konsekwencji ruszyć na front. 

Cecilia pogrążona w rozpaczy podjęła pracę pielęgniarki. Podobnie uczyniła osiemnastoletnia już Briony (Romola Garai), która w miarę dorastania zrozumiała swój błąd. Chcąc oczyścić się w pewien sposób z winy również poświęciła się pracy w szpitalu. Sama wyznaczyła sobie taką pokutę. Cecilia szczerze znienawidziła siostrę za jej postępek, który nieodwracalnie zmienił jej życie.

Briony zaczęła pisać tę opowieść, jako młoda dziewczyna, a skończyła jako świadoma zbliżającej się śmierci uznana pisarka (Vanessa Redgrave). Była to więc zarazem jej pierwsza i ostatnia książka. Dzieło życia, w którym nie zawarła jednak całej prawdy o tym, co finalnie stało się z bohaterami, którzy w wyniku wojny stracili życie. To był również rodzaj zadośćuczynienia i pokuty. Była świadoma, że przez nią Cecilia i Robbie nigdy nie mogli być razem, więc chociaż poprzez powieść chciała ich końcu połączyć, by cała ta historia zakończyła się szczęśliwie.

Widzimy więc, że film ten to nie tylko historia kochanków, ale również dramat artysty, dla którego sztuka to sposób na życie, które może być źródłem nieszczęść a jednocześnie stanowić wybawienie. Główna bohaterka Briony poświęciła swe życie pisaniu, sile tworzenia, w której cel uświęca środki, lecz artysta musi dźwigać brzemię winy, które spoczywa na jego barkach.

Nie odebrałam tego filmu jedynie jako historii o wielkiej nieszczęśliwej miłości, ale rodzaj spojrzenia na życie. Po obejrzeniu dzieła Wrighta, nie mogę oprzeć się wrażeniu, które przeradza się w myśl, że ktoś za nas pisze historię naszego życia, niekoniecznie Opatrzność, ale przypadkowe, napotykane przez nas osoby. To nie my zawsze decydujemy, co się za chwilę wydarzy. Jest to prawda wydawałoby się oczywista, jednakże po całkowitym jej uświadomieniu sobie odrobinę przerażająca…


Inteligentny i obfitujący w wiele doznań artystycznych film, który pomimo formy melodramatu przekazuje wiele mądrości życiowych na tle filozoficznym.








niedziela, 17 kwietnia 2011

Katedra (The Cathedral) 2002

Reżyseria: Tomasz Bagiński




Ten animowany krótkometrażowy film wprowadza nas w nieznaną geograficznie krainę, po której wędruje pielgrzym, który docelowo dociera do tytułowej katedry. Świat przedstawiony w tym obrazie jest odległy i tajemniczy, jednakże emocje w nim zawarte są znane i bliskie każdemu.

„Katedra” ma wielowymiarowy przekaz, gdyż „siłą” która niejako „wchłania” wędrowca może być wszystko. To tylko analogia do różnych sytuacji czy historii, jednakże przedstawiona w sposób jakże dramatyczny i podniosły. W związku z tym interpretacja sprowadzająca się do tego, że Absolut jest ponad nami, jest mi najbliższa.

Każdy człowiek rodzi się jako indywidualny byt. Wrasta, by odkrywać świat. Jest wiecznym wędrowcem, który zmierza by poznać prawdę i choć w jakiś sposób współtworzy dzieło człowieka na ziemi, pozostawia swój ślad, to wobec kosmosu i sił natury jest tylko małą poddaną im cząstką.

Genialne dzieło zrealizowane jedynie za pomocą grafiki i dźwięku lecz wywołujące niezwykle silną reakcję emocjonalną u odbiorcy.



czwartek, 14 kwietnia 2011

Co gryzie Gilberta Grape’a (What's Eating Gilbert Grape) 1993

Reżyseria: Lasse Hallström


"Co gryzie Gilberta Grape’a"  to jeden z tych filmów, które traktują o prostych ludziach oraz ich problemach i chyba dlatego tak bardzo lubię do niego wracać.

Film opowiada o rodzinie zamieszkującej nudne miasteczko, w którym nic ciekawego się nie dzieje. Gilbert (Johnny Deep) mówi: „ Endora… opisywanie jej, to jak taniec bez muzyki”, ale to nie tylko miejsce zamieszkania przesądza o jego losie i prozie życia. Tak naprawdę chodzi o rodzinę, którą musi się opiekować ze względu na nieobecność ojca, który przed laty popełnił samobójstwo. W jej skład wchodzą: siostra Amy, niedorozwinięty brat Arnie, dorastająca Ellen i bardzo otyła matka, która pochłania ogromne ilości jedzenia nie ruszając się praktycznie z domu. Aby zatem utrzymać rodzinę Gilbert pracuje w sklepie spożywczym, do którego tak naprawdę mało kto zagląda, ze względu na konkurencyjny FoodLand znajdujący się poza miastem. Żaden z członków rodziny nie docenia jego poświęcenia, a on niejako jest do niej uwiązany.

Oprócz wiecznie narzekającej rodzinki Gilbert nie ma zbyt wielu znajomych, są wśród nich tylko miejscowy właściciel zakładu pogrzebowego Bobby- który cienko przędzie z racji tego, że nikt nie umiera i mało ambitny Tucker (John C. Reilly) marzący o smażeniu frytek w Burger Burn’ie, który ma pojawić się w mieście. Jedyną rozrywką Gilbert’a wydaje się być romans z elegancką żoną (Mary Steenburgen) agenta ubezpieczeniowego, który jak obserwujemy zmierza donikąd.

Wszystko się zmienia, gdy w Endorze pojawia się młoda turystka Becky (Juliette Lewis), która wraz ze swoją babcią podróżuje po Stanach. Nawiązuje się między nimi bliska znajomość. Ich rozmowy uświadamiają Gilbertowi, iż nie wie czego tak naprawdę pragnie i oczekuje od życia dla siebie samego, gdyż wszelkie myśli przesłania mu dobro rodziny, ale jak sam mówi: „Chce być po prostu dobrym człowiekiem”.

W filmie możemy podziwiać aktorów, którzy w tamtym okresie dopiero zaczynali swoją aktorską drogę, a wśród nich: Johnny’ego Deep’a, Leonardo Di Caprio czy Juliette Lewis. Z całego tego zacnego grona największe wrażenie wywarła na mnie rola Leonarda Di Caprio, który bardzo przekonująco zagrał niedorozwiniętego Arnie’go. Jego genialna gra przejawiała się w ruchach, wypowiadanych słowach, spojrzeniach. Aktor był za tę rolę był nominowany do Oscara, którego niestety nie otrzymał. Jego autentyczna gra zapisała się jednak na stałe w historii kina.

Oglądając ten film widzimy komedię, dramat i tragedię. Samo życie…. Genialne dzieło pod względem prostoty tematu i gry aktorskiej. To obowiązkowa pozycja dla każdego kinomana.


środa, 13 kwietnia 2011

Nie opuszczaj mnie (Never Let Me Go) 2010

Reżyseria: Mark Romanek




Przedmowa do filmu zdawałoby się wszystko tłumaczy, pomimo to pierwsza scena zapowiada tajemnicę, którą widz stopniowo będzie odkrywał. Udziela się specyficzny nastrój zasępienia i melancholii, choć na początku wiemy tylko, że to opowieść o elitarnej szkole z internatem. Potem dowiadujemy się prawdy, która jest wstrząsająca.

Cała historia koncentruje się na trójce przyjaciół z Hailsham, czyli Kathy (Carey Mulligan), Tommy'm (Andrew Garfield) i Ruth (Keira Knightley), których dzieciństwo jest przygnębiające i ograniczone, ale nie znają oni innego życia, są tylko do niego przyuczani na specjalnych zajęciach odgrywając sceny mogące rozgrywać się w rzeczywistości.

Pomimo tego, trójka przyjaciół podobnie jak ich rówieśnicy w „normalnym świecie” dorastają i przeżywają towarzyszące temu uczucia czyli miłość, zazdrość, rozczarowanie oraz inne osobiste doznania. Mają przy tym świadomość, że pewnego dnia „spełnią się” oddając swoje organy osobom, z których zostały sklonowane (!!)

Poza ogólnym mrocznym dramatem występującym w filmie, obserwujemy też tragiczny wątek miłosny rozgrywający się pomiędzy głównymi bohaterami, polegający na niespełnionej we wczesnej młodości miłości Kathy i Tommy’ego, która została zaprzepaszczona udziałem Ruth działającej egoistycznie na rzecz własnych lęków. Po latach dręczona wyrzutami sumienia przyznaje się do swoich wyrachowanych poczynań i uświadamia przyjaciołom ich szczere uczucia wobec siebie. Niestety nie mają oni zbyt wiele czasu, by się sobą nacieszyć….

Film ten w swoim zamierzeniu przedstawia uniwersalną prawdę mówiącą o tym, że życie jest ulotne i wszyscy kiedyś umrzemy będąc w tym tak naprawdę sami. Człowiek czasem chwyta się różnych teorii, żeby przetrwać. Jest to przygnębiające, ale i realistyczne. Przy tym wszystkim jak stwierdza główna bohaterka „ludzie nie rozumieją swoich wzajemnych przeżyć albo czują, że mają na to czas”.

Historia wychowanków Hailsham to analogia do życia przeciętnego człowieka. Ich egzystencja ze świadomością „spełnienia się”, która może przyjść w każdym momencie jest identyczna jak w życiu normalnych ludzi.

"Never Let Me Go" powstało jako adaptacja powieści Kazuo Ishiguro, która podobno w swojej narracji i rozwijaniu akcji jest lepiej skonstruowana niż została przełożona na język filmu, więc mam kolejną pozycję do sprawdzenia… Aczkolwiek znając jej treść na pewno nie będzie już tak wciągająca.




wtorek, 12 kwietnia 2011

Kochankowie (Two Lovers) 2008

Reżyseria: James Grey
  
Film „Kochankowie” przedstawia widzowi dramat jednostki, w którym znalazł się w następstwie niezależnych od niego okoliczności. Leonard Kraditor utracił miłość swojego życia i z tego powodu próbował popełnić samobójstwo, co jak się okazało było próbą nieudaną.

Bohater cierpi na ogólną depresję, z której jednak stara się wyleczyć, żyje z dnia na dzień mieszkając wraz z rodzicami i pomagając przy rodzinnym interesie. Pewnego dnia niemalże w tym samym momencie poznaje dwie piękne kobiety, które zmieniają jego uczucie beznadziejności dając nadzieję na odmianę losu i nowe doznania. Jedna z nich symbolizuje stałość w uczuciach, druga szaloną lecz nieodwzajemnioną miłość, a właściwie jej namiastkę opartą na rozmowach telefonicznych, jednorazowym seksie i jednostronnej pomocy praktycznie w każdej sytuacji- niestety tylko ze strony Leonarda.

W kalejdoskopie uczuć bohaterów da się zauważyć łączące ich podobieństwa jak i różnice. Leonard jest zagubionym mężczyzną po 30-stce, którym chce zaopiekować się młoda, piękna dziewczyna, do tego jej ojciec ma plany biznesowe w stosunku do firmy rodziny Kraditor. Wydawałoby się, iż rysuje się przed nim świetlana przyszłość. Pomijając to, Sandra naprawdę darzy go szczerym uczuciem, choć tak naprawdę słabo go zna. Jak sama mówi, rozumie go i chce się nim zaopiekować, Poza tym naprawdę jest co do niego wyrozumiała i sporo mu wybacza jak na początek znajomości…. A jednak Leonard jakby tego nie docenia i marzy o czymś innym. Nie odwzajemnia uczucia Sandry w takim wymiarze jakim ona go darzy. Marzy o kimś, kto mu tego dać nie może. To on z kolei chce zaopiekować się kobietą, która traktuje go jak kumpla. Mówi Michelle: Kocham cię, lecz nigdy nie usłyszał tych samych słów w zamian. Pomimo tego jest nią całkowicie zauroczony i gotowy rzucić wszystko, byleby tylko być z nią. Chciałby oddać się temu uczuciu. Ma zresztą duszę artysty, czego dowodem jest zamiłowanie do fotografii.

Znamienna jest scena, kiedy załamany Leonard udaję się nad wodę (nie wiemy, co chce zrobić, możemy się jedynie domyślać), gdzie w chwili rozpaczy wypada mu z kurtki rękawiczka, którą dostał od Sandry w prezencie, jakby znak pomocnej dłoni w potrzebie.

W ostatniej odsłonie nie wiemy, czy płacze z radości, bo znalazł kogoś, kto go kocha, akceptuję i chce go takim jaki jest, czy dlatego, że znowu tęskni za niespełnioną miłością. A może jedno i drugie.

Jest to film hipnotyzujący, jeśli chodzi o pokaz uczuć targających głównymi bohaterami. Nie bez znaczenia jest tu dobór świetnej obsady, czyli Joaquin Phoenix, Gwyneth Paltrow, Vinessa Shaw.
Warto wymienić też Isabellę Rossellini grającą matkę głównego bohatera, która może nie wypowiedziała zbyt wielu kwestii w filmie, lecz jej gra spojrzeń jest bardzo wymowna i nadaje jej postaci tajemniczości.

Film jest dramatem miłosnym, a ogólny jego nastrój doskonale obrazuje aura miasta, gdzie rozgrywa się akcja. Również stan uczuć i duszy bohaterów pasuje do pory roku, która wskazuje na okres chłodny, wietrzny i pozbawiony słońca.

Muzyka w filmie również odgrywa znamienną rolę. Genialna jest scena w klubie, do którego udają się Leonard, Michelle i jej koleżanki, kiedy wszyscy ochoczo szaleją w rytmie kawałka Moby’ego pt. „I Love To Move In Here” . Oglądając to widz ma wrażenie bycia w centrum całej imprezy. Bardzo klimatyczne jest też ujęcie Nowego Yorku wieczorną porą, kiedy Leonard podąża ulicami przy dźwiękach utworu Henry’ego Mancini „Lujon”. Ta melodia, budynki z mnóstwem świateł, ulice – to stwarza ten niesamowity miejski nastrój.

Film emanuje uczuciami. Był to pierwszy obejrzany przeze mnie film Jamesa Graya i myślę, że nie ostatni, gdyż zaintrygował mnie swoją szczerością i wrażliwością.

Aktualnie to jeden z moich ulubionych filmów :-)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Blue Valentine (2010)

Reżyseria: Derek Cianfrance




„Blue Valentine” to opowieść o małżeństwie, w którym wszelkie wyższe uczucia już się wypaliły. Poznajemy historię dwojga partnerów Dean’a i Cindy, oglądamy ich codzienne życie w małej mieścinie, gdzie Ona pracuje jako pielęgniarka w szpitalu, On jako malarz budowlany. Mieszkają w domu pod lasem wychowując kilkuletnią córkę. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że oboje męczą się w tej scenerii i w takim układzie.

Historia ich związku nie jest opowieścią o wielkiej miłości, która obfitowała w romantyzm i namiętność. W moim odczuciu spotkali się oni w odpowiednim miejscu i czasie, a splot zdarzeń połączył ich drogi. O ile w przypadku Deana było to faktyczne zauroczenie, o tyle w przypadku Cindy, mam wrażenie, że Dean był dla niej idealnym wyjściem z sytuacji na dany czas. Okazał się człowiekiem z zasadami, w dodatku szczerze w niej zakochanym. Ona odwzajemniła oczywiście jego uczucia, lecz z upływem czasu, mąż przestał odpowiadać jej wyobrażeniom o ich wspólnym życiu.

Dean po kilku latach małżeństwa niczym jej nie imponuje, w chwili poznania był dla niej interesującym mężczyzną, a obecnie wypija z rana piwo, idzie do pracy, a potem wspólnie prowadzą „nudne” życie rodzinne. Ona sama też nie realizuje się jedynie jako żona i matka. Miała aspiracje, by być lekarką, ale nieoczekiwana ciąża zniweczyła jej ambitne plany, co jednakże wynikło z jej nieodpowiedzialności.
Ich kryzys jest obopólną winą. Nie potrafią jednak z niego wyjść, nie potrafią znaleźć wyjścia z tej zawikłanej uczuciowo sytuacji. To prowadzi do całkowitego rozkładu…

Film ten nie ma skomplikowanej fabuły, a akcja kręci się właściwie wokół jednego wątku, ale dzięki wspaniałej grze aktorskiej Michelle Williams i Ryana Goslinga mamy do czynienia z perfekcyjnie nakreśloną psychologią postaci.

:-) Śmieszna jest scena trochę pokracznego, acz uroczego tańca Cindy imitującego stepowanie… przy akompaniamencie i śpiewie Dean’a. To był początek ich wspólnej historii, kiedy byli jeszcze sobą zafascynowani…

niedziela, 10 kwietnia 2011

Soul Kitchen (2009)

Reżyseria: Fatih Akin


Żywot człowieka poćciwego (bo tak naprawdę nie mam nic do zarzucenia głównego bohaterowi, czyli Zinos’owi - Adam Bousdoukos) zajmującego się prowadzeniem własnej restauracji, który właśnie znalazł się w niezbyt komfortowej sytuacji życiowej za sprawą swojej dziewczyny, starego kumpla z czasów szkolnych i brata, który warunkowo wychodzi na przepustki z więzienia (znany z kultowego „Biegnij Lola biegnij” -Moritz Bleibtreu).

Bardzo europejskie kino bez zbędnych hollywodzkich, naciąganych scen. Pełen realizm jeśli chodzi o krajobraz, scenografię, jak również odgrywane role. Lekkości i gibkości obrazu dodaje muzyka, doprawdy różna, emocjonująca jak cała akcja w tym filmie, prawdziwa paleta emocji, zwierciadło duszy… no, ale w końcu to Soul Kitchen :) Film obfituje w mnóstwo zabawnych scen przez co nie sposób się na nim nudzić.

Ten niemiecki komediodramat dodaje optymizmu i pokazuje, że nawet z najbardziej zakręconej sytuacji da się wybrnąć, ba! Może nawet przy okazji wyjść z tego coś pożytecznego i zaskakującego… Potwierdza się maksyma „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.




sobota, 9 kwietnia 2011

Ikony filmu vs. legendy rocka


Firma odzieżowa Reserved wypuściła właśnie limitowaną kolekcję T-shirtów damskich i męskich .To niezła gratka dla fanów kina (Audrey Hepburn, Marilyn Monroe, James Dean) i muzyki (The Beatles, U2 ). Ceny koszulek wahają się od 49,99 do 59,99 PLN. Jednak dla fanów Reserved na facebooku obowiązuje jeszcze zniżka – 20% , która jest ważna do 10 kwietnia i to właśnie dzięki niej zakupiłam koszulkę za 39,99 zł. Jak widać na zdjęciu powyżej wybrałam czarną, na której widnieje zdjęcie Audrey Hepburn z filmu „Breakfast at Tiffany's”(Śniadanie u Tiffaniego) 1961- kultowy film, jeden z moich ulubionych, który obowiązkowo posiadam w swojej domowej videoteczce.

piątek, 8 kwietnia 2011

Julie i Julia (2009)

Reżyseria: Nora Ephron




Dzisiejsze pochmurne popołudnie skłoniło mnie do ponownego obejrzenia obrazu „Julie & Julia” i był to mile spędzony czas. Film przedstawia wątki z życia Julii Child (guru kuchni francuskiej i gwiazdy programów kulinarnych) oraz pisarki Julii Powell, które moim zdaniem zostały umiejętnie połączone choć rozgrywają się w innym miejscu i czasie.


Jest to opowieść o tym, że nawet tak trywialne zajęcie jak gotowanie może nadać życiu sens i posłużyć do tego, by odnieść sukces. Potwierdzają to dwie główne postaci w tym filmie. Pierwsza z nich to Julia (Meryl Streep), która po przyjeździe z mężem do Francji z nudów zapisała się na kurs gotowania i po jego ukończeniu postanowiła wydać książkę kucharską z kuchnią francuską dla Amerykanów. Druga, to pragnąca coś zmienić w swoim życiu urzędniczka (w tej roli Amy Adams), która postawiła sobie za cel zrealizowanie wszystkich przepisów Julii Child w przeciągu roku. Swoje poczynania opisywała na blogu, który z czasem zyskał sporą popularność. Wynikło z tego mnóstwo perypetii, jednak wszystkie sprowadziły się do tego, że niespełniona pisarka w końcu wydała swoją książkę na podstawie blogowych zapisków.


Oprócz samych historii obu Pań, z których płynie duża mądrość życiowa najbardziej ujęła mnie gra aktorska Meryl Streep i Stanley’a Tucci (znowu razem po „Diabeł ubiera się u Prady”). Stworzyli niesamowite kreacje aktorskie. Meryl Streep zamieniła się w autentyczną Julię Child (oglądałam oryginalne programy z jej udziałem), jej mowa, sposób poruszania się, gesty, mimika oddają wiernie pierwowzór tej postaci, natomiast Stanley Tucci w roli męża Paula to wiernie kochający mąż, który niesamowicie wspierał żonę będąc jej przyjacielem, doradcą i zawsze czułym wielbicielem. Po prostu idealny związek, w który uwierzyłam za sprawą ich gry aktorskiej. 


Niektórych może nie zadowolić końcówka filmu, z której dowiadujemy się, że autentyczna Julia Child nie była zachwycona poczynaniami Julie Powell, która na podstawie jej przepisów odniosła sukces, jednakże mnie to nie zawiodło, a wprost przeciwnie nadało tej opowieści życiowy charakter… no, ale w końcu obie te historie napisało życie i chyba dlatego ogląda je się tak dobrze.


Polecam ten film na poprawę humoru w nudne popołudnie i nie tylko… Bon appétit! :D


czwartek, 7 kwietnia 2011

Wszystko w porządku (The Kids Are All Right) 2010

Reżyseria: Lisa Cholodenko




Film Lisy Cholodenko pod polsko brzmiącym tytułem „Wszystko w porządku” nie urzekł mnie ani swoją obyczajowością ani ujęciem komediowym, choć ze szczerym zapałem zasiadłam do jego obejrzenia.


Cała akcja opowieści toczy się jakby w zwolnionym tempie, a do tego przedstawia dość niespotykaną  historię dwóch lesbijek, które przed laty skorzystały z usług banku spermy i spełniły swe marzenie o własnej rodzinie. Poznajemy je, kiedy wychowują już nastoletnie dzieci i prowadzą sielskie życie rodzinne.


Tymczasem Joni (Mia Wasikowska) kończy właśnie 18 lat i na prośbę swego brata Lasera (Josh Hutcherson) kontaktuje się z ich biologicznym ojcem w celu rzecz jasna poznawczym i w tym momencie rusza lawina zdarzeń, która miesza trochę w uporządkowanym życiu tej jakby się wydawało szczęśliwej rodziny.


Świat i otoczenie w tym obrazie wydaje się bez żadnych uprzedzeń, jakby już dawno było po całej tej bitwie gejów i lesbijek kontra reszta świata, walki o to, aby pary homoseksualne żyjące w wolnych związkach mogły wychowywać razem dzieci. W tym wypadku swoje, ale jednak… Jednym słowem cudowny świat… Jednakże do tego idyllicznego świata wkracza mężczyzna, który burzy niejako strukturę tej rodziny.


Postaci w tym filmie są słabo nakreślone. Nic i Jules grane przez Annette Bening i Julianne Moore nie przekonują mnie jeśli chodzi o ich uczucia względem siebie. Jedna drugiej wybacza zdradę bardzo szybko bez żadnej tragedii. Nie ma przy tym prawdziwych emocji, rzeczywistych problemów z tego wynikających. Jakby akcja tego filmu rozgrywała się na innej planecie!?


Natomiast postać Paula (Mark Ruffalo) , jego ogólna postawa i zachowanie przeczy ideom, które sam sobie wyznacza. Otóż ten kawaler w średnim wieku dowiaduje się nagle, że ma nastoletnie dzieci i praktycznie z miejsca chce je poznać, a do tego wszystkiego mieszka w tym samym mieście (!!). Widzimy, że przeżywa przemianę, chce coś zmienić w swoim życiu, skierować je na bardziej poważne tory, ale sprowadza się to do tego, że jego udział w życiu tej rodziny, a w szczególności romans z Jules stawia pod znakiem zapytania dalsze jej losy. Czy to chciał osiągnąć człowiek, który zamierza w końcu dojrzeć?


Jak dla mnie film trochę nudny i jałowy, acz nie bezwartościowy. Zdecydowanie jednak za słaby na prawdziwą ucztę kinomana.



środa, 6 kwietnia 2011

Wyśnione miłości (Les Amours Imaginaires) 2010

Reżyseria: Xavier Dolan




Film rozpoczyna się bardzo pomysłowo i ciekawie, a mianowicie głos zabierają młodzi ludzie na temat ich związków, wygląda to jak spotkanie klubu AA, tyle że tu nie chodzi o uzależnienie od alkoholu (lub innych używek) a uzależnienie od niespełnionej miłości. Wypowiedzi te są bardzo groteskowe, naznaczone zarówno humorem jak również dramatem osobistym.Wywołują jednak bardziej uśmiech na twarzy niż współczucie.


Cała akcja w filmie koncentruje się na dwojgu przyjaciół. Ona to 25-latka Marie (Monia Chokri)- hetero, On- trochę młodszy homoseksualista o imieniu Francis (Xavier Dolan). Pewnego razu na spotkaniu ze znajomymi poznają „zadowolonego z siebie Adonisa” – Nicolas’a (Niels Schneider), który rozpala w nich uczucie miłości, ale tej powierzchownej, nierealnej, bardziej stworzonej w ich umyśle i bazującej na domysłach. Nico dobrze bawi się z nowymi przyjaciółmi i nawet nie zdaje sobie sprawy z powagi ich uczuć do niego, a może tylko udaje? Tę zagadkę pozostawia Dolan widzowi. Główni bohaterowi przerastają Nico, jeśli chodzi o dojrzałość psychiczną i ogólno życiową, choć jednocześnie sami zachowują się jak dzieci, oszukują się, żyją w wyimaginowanym świecie.


Sceny w sypialni , które są przerywnikiem dla akcji w filmie mówią o tym, że obydwoje bohaterowie traktują swoich kochanków jedynie w sposób cielesny, dla ujarzmienia własnych popędów seksualnych. Natomiast duchowo „spełniają” się w nierealnych związkach.


"Wyśnione miłości" ogląda się jak obraz gdyż większe znaczenie mają tu spojrzenia, mimika twarzy bohaterów, niż wypowiadane przez nich kwestie. Dialogi nie są skomplikowane, ale to właśnie ich prostota w podtekście znaczy o wiele więcej i tyleż samo mówi o bohaterach, ich sytuacji, uczuciach. Przy tym niezwykłe ujęcia, w których przeważają nasycone barwy i kontrasty. Kamera koncentruje się na kluczowych elementach, zwalnia tempo i następuje zbliżenie, które oddaje ważność danej chwili. Muzyka też wkomponowuje się w sceny idealnie, tworząc z obrazem jednolitą całość.


Film w genialnie prosty sposób pokazuje etapy zauroczenia dwójki przyjaciół. Relacje między nimi oraz uczucia temu towarzyszące, czyli zazdrość, namiętność, rywalizację, skrywane słabości, które ukazane zostały bez tandetnych środków. Gra aktorów jest „czysta”, a samo kino w reżyserii Dolana spełnia wszelkie oczekiwania, cieszy oko, ucho i duszę.


Xavier Dolan w obu swoich dotychczasowych filmach występuje jako aktor, prawdopodobnie identyfikuje się w jakiś sposób z odgrywanymi postaciami (choć w wywiadach twierdzi, że po prostu kocha aktorstwo), w obu przypadkach gra też homoseksualistów, którym sam zresztą jest.


Film w bardzo inteligentny sposób pokazuje sferę uczuć ludzi, którzy wydaje mi się, nie spotkali jeszcze prawdziwej miłości, tylko wciąż o niej marzą. Dla nich liczy się sama idea miłości, a nie jej sedno, które przejawia się w realizmie życia.


Kocham kino w takim wydaniu.


wtorek, 5 kwietnia 2011

The Social Network

Reżyseria: David Fincher
Scenariusz: Aaron Sorkin
W rolach głównych: Jesse Eisenberg, Andrew Garfield, Justin Timberlake, Armie Hammer
Produkcja: USA 2010
Gatunek: biograficzny, obyczajowy
Oryginalny tytuł: The Social Network



Dzieło Finchera przedstawia historię powstania największego w tym momencie na świecie portalu społecznościowego, jakim jest Facebook. Ile w niej prawdy nie wiadomo, co nie zmienia faktu, że jest to opowieść ciekawa i niezwykle wciągająca oraz pokazująca, że aby stworzyć imperium warte miliardy dolarów wymagane jest wiele pracy i poświęceń, a do tego wszystkiego trzeba być jeszcze geniuszem, jakim na pewno jest Mark Zuckerberg (Jesse Eisenberg), który połączył wiedzę z programowania z psychologią, by przyciągnąć użytkowników, którzy na dzień dzisiejszy stanowią około 7,5% całej populacji planety.


Jest to też opowieść o zakompleksionym i trochę osamotnionym młodym człowieku, który w wyniku feralnego wieczoru ze swoją dziewczyną Ericą (Rooney Mara) dostaje „twórczego kopa" i praktycznie przypadkiem znajduje  sposób, aby zwrócić na siebie uwagę uczelnianych klubów wioślarskich, poprzez stworzenie porównywarki studentek z Harvardu.
Mark czuł się jakby niedocenionym geniuszem, więc kiedy nadarzyła się okazja, zrobił coś, czym zaimponował Winklevoss’om (Armie Hammer) – olimpijczykom z Porcelliana i udało się, niestety nie w taki sposób w jaki oczekiwał. Uraziło go, że łaskawie chcieli pomóc mu odbudować swój wizerunek po Facemashu realizując projekt ich strony internetowej. Mark nie zamierzał oczywiście zostać ich programistą, wpadł za to na pomysł własnej strony. Przez cały czas jej realizacji umiejętnie „kiwał” Winkelvosów i ich partnera Divya Narendra, by na koniec jak sami przyznali, pokazać im „środkowy palec”.


To również film o przyjaźni. W zamierzeniu Zuckerberga Facebook’iem miał zarządzać ze swoim przyjacielem Eduardo Saverin’em (Andrew Garfield), który jako pierwszy zainwestował w jego pomysł. Niestety to się nie udało, głównie przez Seana Parkera (Justin Timberlake), który go umiejętnie „podszedł” wiedząc, z jakim potencjałem ma do czynienia. Saverin też jednak nie był bez winy. Od początku był jakby nieobecny w firmie, nie czuł ducha Facebooka i jego potrzeb rynkowych na poszczególnych etapach rozwoju, choć jego początkowe starania były moim zdaniem przez Marka też trochę niedocenione. Saverin’owi brakowało siły przebicia i przebojowości oraz pewności siebie przy wszystkich tych działaniach, za które był odpowiedzialny w firmie jako dyrektor finansowy. Wierzę, że Zuckerbeg chciał, aby facebook rodził się i wzrastał wśród jego przyjaciół, a przekonuje mnie do tego scena, kiedy portal osiąga liczbę miliona użytkowników, a na twarzy jego pomysłodawcy nie widać radości a jedynie smutek i zadumę.


Mark Zuckerberg Jesse’ego Eisenberg’a to ekscentryczny i egoistyczny indywidualista żyjący w swoim świecie, siedzący przed radą wydziału w bluzie i klapkach zadający cięte riposty udzielając odpowiedzi na pytania. Aktor pokazał złożoność jego psychiki i charakteru, która przejawiała się w osamotnieniu a jednocześnie pewności siebie i inteligencji.


To, co naprawdę powoduje, że film wbija w fotel na 2 pasjonujące godziny to oczywiście nie sama historia, ale sposób jej pokazania, a złożyło się na to kilka elementów. Przede wszystkim akcja toczy się cały czas do przodu, nie oscyluje zbytnio wokół innych wątków; inteligentne dialogi, na których trzeba być od początku trwania filmu bardzo skupionym oraz genialna muzyka stworzona przez Trent Reznor i Atticus Ross, za którą otrzymali Oskara. To ona oddaje charakter całej koncepcji filmu poprzez swoje eksperymentalne brzmienie.


Widziałam ten genialny film już kilka razy i na tym wyniku na pewno nie spocznę, tym bardziej, że nabyłam go już w wersji kolekcjonerskiej z multum dodatków. Poza tym za każdym razem odkrywam coś nowego. Ciekawie będzie też skonfrontowanie dzieła Fincher’a z książką Ben’a Mezricha, na podstawie której powstał film i z którą zamierzam zapoznać się w niedalekiej przyszłości.